2007-05-26 Błazenada

No i znowu zrobiłem z siebie błazna przy ludziach. Nieprzyjemne uczucie. Pytanie tylko, jak tego uniknąć?

Są co najmniej dwa sposoby.

  1. Nic nie mówić. Zapomnieć o szczerości, założyć maskę, zrobić poważną minę. “Popijać drinki na własnym pogrzebie” (Vinetu). Jest takie opowiadanie Lema o planecie, na której osiadły zbuntowane roboty. Wysyłano tam kolejnych agentów - ludzi w przebraniu robotów - którzy jednak ginęli bez wieści. Dopiero Ijon Tichy odkrył prawdę: nie było tam już żadnego robota, sami przebrani ludzie, starannie maskujący swą człowieczość przed wszystkimi innymi…
  2. Zrobić ze swego błazeństwa program. Robić z siebie błazna celowo, z premedytacją, czasem inteligentnie, czasem mniej. The geeky way. Tacy ludzie są nawet lubiani - dusze towarzystwa, żartownisie itd. Wtedy, jak się strzeli coś głupiego niechcący, i tak nikt nie zauważy - wszyscy pomyślą, że to kolejny żart (trzeba tylko dobrze maskować swoje zakłopotanie).

Oba te sposoby, mimo, że pozornie różne, mają jedną wspólną wadę. Wymagają udawania, ciągłego zakładania maski - tragicznej lub komicznej. I dlatego na dłuższą metę skutkują bólem gdzieś wewnątrz i pytaniem, co ja tu właściwie robię.

Musi być jakieś lepsze wyjście…

No i jest. Bardzo proste. Nie udawać. Być sobą. Poważnym, kiedy sytuacja tego wymaga, błaznem, kiedy jest impreza. Strzeli się gafę? Trudno. Będą się śmiali? A co tam.

No tak, ale to nie takie proste. Mogę sobie powtarzać, że się nie przejmuję, co inni o mnie myślą, ale i tak będę się przejmował. I znowu będę się czuł jak kretyn, i znowu będę miał pokusę, by założyć maskę - przecież taka milusia, i jak bezpiecznie się czuję w środku, prawda?

No i wracamy do punktu wyjścia. Słucham sobie właśnie FPS. “Walcz miłością, duchową amunicją! (…) Miłość jest lekarstwem na zło tego świata!” Jak to banalnie brzmi - ale to działa! Świetnie to widać w dwóch momentach. Jeden z nich to małżeństwo. Tu ciężko udawać, bo jest się z drugą osobą niemal non stop. Ale jak zrobię coś głupiego przy Żonie, to wiem, że nie będzie się ze mnie śmiać, tylko najwyżej spojrzy z czułością i pokręci głową (ja zresztą robię podobnie). Uff, nie muszę udawać. Jak dobrze. Ja już nie czuję się bezpiecznie - ja jestem bezpieczny.

Ale jest moment, gdzie widać to tysiąckrotnie bardziej. Żona to jednak człowiek, ma swoje wady, i czasem jednak dokuczy. (Żeby nie było - ja też nie jestem idealny.) Ale ponad wszystkim jest jeszcze Bóg. W modlitwie nie schowam się za maską. (Czy to dlatego ludzie się nie modlą?) Diabeł jednak próbuje nas przekonać, że Bóg też się będzie z nas śmiał… Skąd my to znamy? “Po co się modlić, i tak nie wysłucha.” “Po co iść do spowiedzi, a co, jak nie przebaczy?” A przede wszystkim - “Po co być sobą, przecież podgląda i jak zrobisz coś głupiego, zaraz będzie w niebie śmiech z ciebie.”

A On patrzy, jak ciągle dajemy się nabierać, i czeka. Wysłuchuje. Przebacza. Nie podgląda, tylko czuwa z miłością. Kocha, więc i wymaga, ale zawsze daje szansę. I nie śmieje się z ciebie, tylko do ciebie uśmiecha.

Kupujesz to?