2007-09-13 Jak zostałem apologetą

…mimo, że nie za bardzo chciałem (zgodnie z zasadą: nie potrafisz, nie pchaj się na afisz). Ale cóż, rozpętała się (w gronie kilku znajomych) dyskusja na temat religii (a właściwie katolicyzmu), i chcąc nie chcąc, musiałem zabrać głos.

Muszę przyznać, że niektóre rzeczy, które usłyszałem, zaskoczyły mnie.

Po pierwsze, jest jednak przykre, że to, co proponuje nam Jezus - a za nim KRK - jest tak piękne, że nie wiem co, a ludzie czasem tak strasznie nie chcą…

Po drugie, jest zdumiewające, że tak wiele osób jednak zupełnie nie chce przyjąć do wiadomości nadprzyrodzonego charakteru Kościoła, i w związku z tym tak konsekwentnie i uparcie próbują go zrozumieć, stosując modele “z tego świata” - polityczne chociażby - które pasują doń jak pięść do nosa. (Tak, wiem, że Watykan jest państwem i że w związku z tym prowadzi politykę; zgódźmy się też, że polityka - z uwagi na swoje związki z moralnością - jak najbardziej leży w kręgu zainteresowań katolików (i KRK); ale jednak traktowanie Kościoła jak każdego innego państwa jest w oczywisty sposób grubą pomyłką.)

Po trzecie wreszcie, jest w pewnym sensie bardzo pocieszające, że ludzie raczej luźno związani z KRK tak mocno protestują przeciwko temu, co ów Kościół głosi (w tej dyskusji akurat szło głównie o niemoralność antykoncepcji, ale jest jeszcze parę innych takich “dyżurnych” tematów). W końcu, gdyby jednak im nie zależało na tym, żeby w Kościele jakoś tam być, to powinno im zwisać. A jednak tak nie jest - czyli ludzie jednak chcą mieć raczej bliżej niż dalej do Kościoła…