Ludzie powiadają, że władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. No coś nie tak jest z tym powiedzonkiem, bo gdyby było prawdziwe, to by znaczyło, że najlepszym (w sensie moralnym) ustrojem jest anarchia, prawda? (I tak przysłowiowa mądrość przysłów bierze w łeb.)
To jak jest z tą władzą?
No więc ci ludzie w średniowieczu, którzy ponoć wierzyli dosłownie Św. Pawłowi, że każda władza pochodzi od Boga (por. Rz 13,1b – ale zob. też Dz 4,18 – 4,22 o władzy źle użytej), to jednak głupi nie byli.
Bo po pierwsze: jakby Pan Bóg nie pozwolił, żeby ktoś miał jakąś tam władzę, to by ten ktoś jej nie miał. Co jest jasne i nie ma się co rozwodzić. (Ale jest równie jasne, że zasłanianie się tym przez różnych tyranów, despotów, stołkoklejków, korytożłopów, aferzystów i w ogóle wszystkich grzeszników jest kpieniem sobie z Boga Żywego, bo władzę – podobnie jak wolność, talent itp. – człowiek ma obowiązek dobrze wykorzystać!)
A po drugie, tak sobie myślę, że władza jest wszak jednym z atrybutów samego Boga. I są z tym związane dwa zjawiska. Pierwsze to takie, że często człowiekowi, który ma władzę, wydaje się, że jest takim małym bogiem (albo nawet całkiem sporym bożkiem). I obojętnie, czy chodzi o prezydenta USA, czy majstra na budowie, zasada jest podobna. Może skinieniem ręki zabić człowieka (albo nie, i poczuć się wielkim łaskawcą – skąd my to znamy, prawda? Był już tu kiedyś taki jeden, jest o nim u Św. Jana: J 19,10n).
Ale jest i druga strona tego medalu. Skoro mam władzę – tak jakby troszkę jak Bóg – to może i powinienem zachowywać się jak Bóg? A co to znaczy? Przeczytaj u Św. Mateusza (Mt 20,24-28)!