Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: “Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon”. Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima.
(z dzisiejszego czytania – Mt 2,1-3)
My to dzisiaj jesteśmy mądrzy i się śmiejemy – jaki głupi ten Herod, myślał, że mu Pan Jezus koronę chce zabrać…
Ale zachowujemy się tak samo: jak mamy coś Panu Jezusowi oddać, to trzęsiemy portkami ze strachu, że będziemy stratni. A przecież Bóg zabiera nam przede wszystkim zło – a jak zabiera coś dobrego, to zawsze po wielokroć oddaje, i to lepsze rzeczy…
A cała Jerozolima to jeszcze gorzej – arcykapłani doskonale wiedzieli, co się święci. Jak biedni są ci, którzy przerażają się na wieść, że oto Bóg jest blisko! Bo to znaczy, że tak się przywiązali do swego grzechu, że nie chcą się go pozbyć. Albo – nie wiedzą (lub nie wierzą), że Bóg nie przychodzi, aby zatracać (por. Oz 11,9)…
A Mędrcy spokojnie przyszli, pokłonili się, oddali co mieli najcenniejszego, a potem inną drogą udali się do swojej ojczyzny. My też przyjdźmy, oddajmy dary, przy okazji pozbądźmy się zła, a potem zmieńmy drogę grzechu na drogę do niebieskiej ojczyzny.