Komentarz - 2007-05-08 Szkoła

Czasami sam się zastanawiam.. nie tylko jaki powinien być nauczyciel, ale bardziej - jaka powinna być szkoła, czego powinna uczyć, czego wymagać, na co stawiać nacisk. I nie wiem.

Kiedyś myślałem że szkoła podstawowa miała za zadanie dać podstawy. A średnia już powinna uczyć “w kierunku” upragnionego zawodu. Nie do końca rzecz jasna, bo w wieku 15 lat trudno powiedzieć że się chce iść studiować matematykę, ale.. chociaż ogólnie. To czy ktoś ma predyspozycje i interesuje się przedmiotami ścisłymi, czy bardziej “humanistycznymi” - to można zobaczyć stosunkowo wcześnie.

Z drugiej strony - dawanie uczniom upragnionego luzu, by mogli się uczyć tego na co mają ochotę - też nie jest do końca dobre. Bo jak by nie patrzeć - bez większej wiedzy trudno pojąć co się w życiu, w pracy przyda. Czasami dopiero teraz, po studiach - widzę że coś czego miałem okazję się uczyć na studiach może być przydatne (chociaż gdy się tego uczyłem uważałem to za całkowicie zbędne dla mnie). Więc jak mogło by być inaczej w LO..
I.. gdy wspominam moje LO Wągrowiec dochodzę do sprzecznych wniosków, że zarówno niektórych rzeczy uczyłem się za mało, a z drugiej strony że spędzilem bezsensownie zbyt wiele czasu nad nauką całkowicie nieprzydatnych mi obecnie rzeczy…

Andrzej Dopierała 2007-05-14 22:29 UTC


Okazuje się, że inne modele też działają. Córka netowego znajomego chodzi do ciekawej szkoły. To tak zwana Sudbury school, gdzie panuje właśnie taki luz o jakim piszesz. Podobno absolwenci doskonale potem radzą sobie w życiu.

Radomir Dopieralski 2007-05-15 07:16 UTC


hm.. tylko pytanie czy takie coś mogło by się sprawdzić w polsce? W obecnym, skostniałym systemie późniejszej edukacji?

Oraz - dobrze sobie radzić w życiu, nie jest równoznaczne z obecnie rozumianą karierą. Szkoła “z luzem” niekoniecznie przygotuje rownie dobrze do studiow niz tradycyjna szkola.. przynajmniej tak mnie uczyli na pedagogice ;)

Andrzej Dopierała 2007-05-15 10:54 UTC


Z edukacją są dwa problemy. Bo rozpoczęcie edukacji powinno umożliwić odkrycie i rozwinięcie posiadanych talentów i predyspozycji, a to wymaga motywowania głównie poprzez docenianie pracy i względnych postępów a nie bezwzględnych wyników. Ale jak ktoś odda pralkę do naprawy lub przyjdzie z chorym dzieckiem do lekarza, to nie interesuje go jak bardzo ten technik czy lekarz się stara i jakie postępy w swoim rozwoju już zrobił, lecz czy jest prawdziwym fachowcem w swojej dziedzinie. A więc dyplomy na zakończenie edukacji powinny być dawane za kwalifikacje/kompetencje a nie za nakład włożonej pracy i relatywne postępy. W którym więc momencie (i w jaki sposób) należy przejść z chwalenia za postępy i wysiłki do bezwzględnego oceniania obiektywnych umiejętności…

– leetoo 2007-05-17 10:21 UTC


Mały szczegół - nie obiektywnych umiejętności, a zdolności do ich szybkiego nauczenia się.

Dla pracodawcy oprócz tego ile ktoś umie na starcie liczy się też to, ile czasu zajmie mu nauczenie się czegoś nowego…

A w szkole gdzie liczą się “obiektywne umiejętności” trudno coś takiego ocenić - bo ktoś kto nauczył się czegoś w ciągu kilku minut na przerwie będzie potraktowany tak samo jak ktoś kto uczył się tego samego materiału przez cały wieczór…

Andrzej Dopierała 2007-05-17 10:35 UTC


Zacznijmy od tego, że to jest sprawa pracodawcy jak sobie sprawdzi kwalifikacje swojego pracownika: nie widzę żadnego powodu dla którego miałoby go wyręczać państwo jakimiś egzaminami, szczególnie, że to się przecież i tak nie sprawdza. Ktoś gdzieś kiedyś proponował całkowite zniesienie ocen w szkołach, poza “kółkami” dla chętnych którzy koniecznie chcą współzawodniczyć – i pamiętam, że argumentował to bardzo rozsądnie. Osobiście znam wielu nauczycieli którzy oceny do dzienników wpisują pro forma, a ich uczniowie raczej nie tracą na tym.

Po drugie, okazuje się, że ludzie po prostu nie wytrzymują i uczą się sami. W tej szkole znajomego było jedno dziecko które się nie nauczyło czytać do wieku 12 lat. Uparło się i koniec – a przecież nikt go nie zmuszał. Ale w końcu zdało sobie sprawę, że bez czytania daleko nie zajdzie – i nauczyło się czytać w jakimś rekordowym tempie. Tak samo jest z wszytkimi innymi “podstawowymi” umiejętnościami.

Po trzecie, o ile dobrze zrozumiałem, to ta szkoła zastępuje podstawówkę, gimnazjum i liceum. Chodzi się do niej aż się nie zdecyduje na to, co ma się w życiu robić i nie napisze o tym wypracowania, które zostanie przez pozostałych pozytywnie ocenione. Na studiach już jest w miarę luz jeśli chodzi o organizowanie sobie nauki – a z przyswajaniem wiedzy absolwenci tej szkoły problemów nie mają. Myślę, że gdyby tylko polskie prawo coś takiego dopuszczało, to mogłoby się to sprawdzić.

Radomir Dopieralski 2007-05-17 11:03 UTC


Co do szczegółów ;-) to owszem, istotna i coraz istotniejsza jest zdolność uczenia się czegoś nowego, ale oprócz już posiadanych umiejętności, a nie zamiast posiadania umiejętności. Każda firma woli zatrudnić “gotowego” fachowca niż dopiero inwestować w jego wyszkolenie. To nasze smutne realia są takie, że jak mi “meldują” moi koledzy, ich firmy aktualnie rozpaczliwie zatrudniają ludzi, którzy choć nie mają wymaganych umiejętności, to w ogóle objawiają ślady jakiegokolwiek myślenia…

Ale należy rozróżnić (i nie mylić) obiektywnych umiejętności z “nauczeniem się materiału”, i to jeszcze przez wieczór. Przez wieczór (lub na przerwie) to można co nawyżej opanować pamięciowo, niekoniecznie ze zrozumieniem, jakiś zestaw wiadomości/informacji, a nie obiektywne umiejętności. I problem właśnie na tym polega, że bardzo łatwo sprawdza się stopień przyswojenia/zapamiętania wiadomości/informacji, ale sprawdzenie czy wiadomości/informacje przyswojono/opanowano ze zrozumieniem (czy jak wierszyk po chińsku) jest znacznie trudniejsze. A sprawdzanie umiejętności jest jeszcze trudniejsze, i co nie jest bez znaczenia… kosztowniejsze!

I owszem, to pracodawca powinien autorytatywnie sprawdzać i oceniać kwalifikacje pracowników. Ale tak to sobie może zrobić co najwyżej dla robotników wykwalifikowanych, np. na koniec kursu dla spawaczy: spoina jest odpowiednio szczelna/wytrzymała? Jeśli tak, to zdał, nadaje się, jeśli nie, to oblał. Nie da się jednak w ten sposób sprawdzać kwalifikacji inżynierów czy choćby techników. Na upartego możnaby co prawda, ale byłoby to zbyt kosztowne społecznie - most się zawalił lub pacjent zmarł więc jednak nie nadaje się na inżyniera lub lekarza?!?
I dlatego ja widzę co najmniej ten jeden powód dla którego państwo powinno angażować się w sprawdzanie i potwierdzanie kwalifikacji. I to nie tylko tych końcowych - czy kandydat na inżyniera nadaje się na inżyniera, ale również tych etapowych - czy absolwent SP nadaje się do gimnazjum, czy absolwent gimnazjum nadaje się na absolwenta LO, czy absolwent LO nadaje się na politechikę.

A co do zniesienia ocen w szkole, to owszem, niektórzy miewają takie pomysły. Tyle, że są one równie absurdalne co błyskotliwe. Owszem, można dyskutować nad zmianami systemu oceniania, nad minimalizacją jego mankamentów, ale pomysły nawołujące do likwidacji oceniania są wylewaniem dziecka z kąpielą. Najlepiej widać to w nauczaniu początkowym gdzie już zlikwidowano oceny i każde dziecko dostaje tylko “słoneczko” albo inną “buźkę”. I teraz i rodzice i dzieci usiłują liczbę “słoneczek”/“buziek” przeliczać na oceny, a rodzice dodatkowo zastanawiają się czy jak dziecko dostało “buźkę” to zrobiło odpowiednie postępy czy nie…

– leetoo 2007-05-21 19:58 UTC


Hehe, zrobiła się dyskusja… Wkrótce dopiszę coś na ten temat. Na razie tyle: pomysł Sudbury schools nie za bardzo do mnie przemawia, jak większość pomysłów pachnących na kilometr anarchizmem; zaś uwagi leetoo o bezsensowności likwidacji ocen wydają mi się dość sensowne;).

Jak poukładam sobie myśli, to coś napiszę.

– Marcin Borkowski 2007-06-12 18:13 UTC


Skoro nie da się sprawdzić kwalifikacji inżynierów i techników, to co pomoże zrzucenie tego na państwo? I dlaczego mamy za to płacić? No jeszcze rozumiem, jak taki technik ma budować publicznie dostępne mosty… Ale nie widzę w jaki sposób państwo ma większe możliwości sprawdzenia umiejętności “z góry”, niż pracodawca, który już wie (a przynajmniej powinien wiedzieć) jakie umiejętności są w danym przypadku wymagane.

Ja nie mówię, żeby taki pracodawca pozwalał budować mosty każdemu chętnemu, i potem zwalniał tych, których mosty się zawaliły – niech sobie zorganizuje egzamin, okres próbny, nawet jakieś praktyki pod okiem doświadczonego pracownika – jego sprawa.

A co do buziek – rodzice narzekają, że nie mogą już porównywać swojego dziecka z dzieckiem sąsiadów – niech je zapiszą do odpowiedniego kółka w szkole, na którym to dziecko może brać udział w konkursach, zawodach, etc. Czemu nie? Rodzic nie może ocenić czy dziecko zrobiło “odpowiednie postępy”? A dzisiaj, z ocenami, może to zrobić? Co to jest odpowiedni postęp i po czym rodzic go poznaje? I skąd taki rodzic wie jaki postęp jest odpowiedni?

Nie jest aby czasem tak, że jak dziecko nie robi “odpowiednich” postępów, to rodzice są o tym informowani na wywiadówce?

Na koniec mała uwaga: nie jestem nauczycielem, nie robiłem nigdy żadnego kursu pedagogicznego, tematem interesuję się z racji jego pokrewieństwa z innymi, bliższymi mi zagadnieniami. Zdaję sobie sprawę, że zmiana “systemu” oznacza przeniesienie odpowiedzialności, zmianę sposobu myślenia i generalnie dużo kłopotów. Ale może nasze dzieci są tego warte?

RadomirDopieralski 2007-06-13 22:36 UTC


Skoro nie da się sprawdzić kwalifikacji inżynierów i techników, to co pomoże zrzucenie tego na państwo? I dlaczego mamy za to płacić? No jeszcze rozumiem, jak taki technik ma budować publicznie dostępne mosty… Ale nie widzę w jaki sposób państwo ma większe możliwości sprawdzenia umiejętności “z góry”, niż pracodawca, który już wie (a przynajmniej powinien wiedzieć) jakie umiejętności są w danym przypadku wymagane.

Ja nie mówię, żeby taki pracodawca pozwalał budować mosty każdemu chętnemu, i potem zwalniał tych, których mosty się zawaliły – niech sobie zorganizuje egzamin, okres próbny, nawet jakieś praktyki pod okiem doświadczonego pracownika – jego sprawa.

A co do buziek – rodzice narzekają, że nie mogą już porównywać swojego dziecka z dzieckiem sąsiadów – niech je zapiszą do odpowiedniego kółka w szkole, na którym to dziecko może brać udział w konkursach, zawodach, etc. Czemu nie? Rodzic nie może ocenić czy dziecko zrobiło “odpowiednie postępy”? A dzisiaj, z ocenami, może to zrobić? Co to jest odpowiedni postęp i po czym rodzic go poznaje? I skąd taki rodzic wie jaki postęp jest odpowiedni?

Nie jest aby czasem tak, że jak dziecko nie robi “odpowiednich” postępów, to rodzice są o tym informowani na wywiadówce?

Na koniec mała uwaga: nie jestem nauczycielem, nie robiłem nigdy żadnego kursu pedagogicznego, tematem interesuję się z racji jego pokrewieństwa z innymi, bliższymi mi zagadnieniami. Zdaję sobie sprawę, że zmiana “systemu” oznacza przeniesienie odpowiedzialności, zmianę sposobu myślenia i generalnie dużo kłopotów. Ale może nasze dzieci są tego warte?

RadomirDopieralski 2007-06-13 22:36 UTC


Dawno tu nie zaglądałem ;-) ale odpowiem…

Nieprawdą jest, iż nie da się sprawdzić kwalifikacji inżynierów i techników! Nic takiego nie stwierdziłem! Owszem, przyznawałem że to nie jest łatwe, i że znacznie łatwiej sprawdać pamięciowe (zwłaszcza bezmyślne) przyswojenie informacji. Ale sprawdzanie ich kwalifikacji jest jak najbardziej możliwe! I podawałem wręcz przykłady dowodzące że jest to również konieczne, gdyż niemożliwe jest aby to dopiero pracodawca sprawdzał te kwalifikacje.
Dlatego wydaje mi się to pewnym nadużyciem Panie Radomirze, że skwitował Pan to stwierdzeniem (skoro się nie da to po co przeczucać na państwo) sugerującym że potwierdzam Pana tezy.
Przecież wręcz wyraźnie uzasadniałem dlaczego konieczny jest system oceniania postępów na poszczególnych etapach kształcenia. W oświacie, podobnie jak w każdej bez wyjątku działalności ludzkiej, jej efektywność zależy od bieżącej kontroli i jakościowej oceny wyników.

Pan proponuje aby pracodawca sam sobie organizował jakieś okresy próbne i egzaminy. Ale w takim razie, aby być konsekwentnym, powinien Pan również być za tym aby zniesiono wszelką zewnętrzną kontrolę jakości. Np. PIP (Państwową Inspekcję Pracy) - no bo po co państwowa? Niech pracodawca sam siebie kontroluje?!? PIH oczywiście też niepotrzebny bo państwowy, niech handlowiec sam kontroluje jakość?!? Bo to jego sprawa?!?
Jakoś marnie widzę obiektywizm tego samosprawdzania…
Ale skoro sądzi Pan że pracodawca może i jest w stanie sprawdzić kwalifikacje inżyniera i/lub technika, to odnoszę wrażenie że nie ma Pan pojęcia na czym polega problem w/w kwalifikacji, i wydaje się Panu że można je uzyskać na jakimś przeszkoleniu czy kursie…

A niech się Pan zastanowi nad taką sytuacją. Ktoś wymarzył sobie być np. grafikiem komputerowym. Ukończył podstawówkę, gimnazjum, liceum, studia informatyczne - cała edukacja oczywiście zgodnie z Pana koncepcją, bez stawiania ocen. Przykładał się do nauki solidnie, całymi nocami siedział przy komputerze, tyle że nikt nigdy go nie oceniał. No i teraz poszedł do wymarzonego pracodawcy. I dopiero tam dowiedział się, że klikanie w Windows, a nawet znajomość menu w Corelu nie wystacza, i że nawet nie rozumie czego od niego chcą. I co teraz ten delikwent ma zrobić?!? Gdyby już w podstawówce i gimnazjum był oceniany, to wiedziałby do czego się nadaje a do czego nie. Gdyby w liceum był oceniany, to nawet na studia by się nie dostał, nie mówiąc już o ich ukończeniu. A on, przez 17 lat pilnie pracował i żył przekonaniu, że będzie grafikiem komputerowym. Czy teraz ma jeszcze raz zacząć wieloletnią edukację aby po kolejnych wielu latach dowiedzieć się od kolejnego pracodawcy, że też nie jest w stanie spełnić jego wymogów?!?

A co do buziek… Podejrzewam że Pana dzieci nie były oceniane w/w buźkami, więc zwyczajnie znowóż nie zna Pan problemu i jedynie próbuje go ośmieszyć. Jeśli jednak się mylę, i brakowało Panu porównania do dzieci sąsiadów to przepraszam. Jednak dla mnie i moich znajomych, zasadniczym problemem było właśnie rozeznanie się w tym czy dziecko zrobiło odpowiednie postępy.
Przy czym, odpowiednie postępy, odpowiednie na danym etapie, to są przede wszystkim takie postępy, które pozwolą dziecku na dalsze postępy na kolejnych etapach edukacji. Przy czym, jeśli dziecko jest mało zdolne, to odpowiednimi postępami są postępy dostateczne/zadowalające, a jeśli dziecko jest zdolniejsze, to postępy dobre lub wręcz bardzo dobre.
I o tym właśnie, lepiej lub gorzej, ale jednak informują oceny…

I owszem, o postępach dziecka (nie tylko nieodpowiednich postępach) rodzice są informowani (również) na wywiadówkach. Ale właśnie poprzez informację na podstawie zebranych ocen! Ale wywiadówki odbywają się zaledwie co kilka miesięcy, więc nie mogą służyć przekazaniu informacji o bieżących postępach! Do przekazywania informacji o bieżących postępach służą oceny!
Skoro jednak jest Pan za zniesieniem oceniania to nie bardzo wiem o czym mieliby być rodzice informowani na tych Pańskich wywiadówkach?!?

A to że ani nie jest Pan nauczycielem ani nie posiada Pan w tym zakresie żadnej merytorycznej wiedzy w oczywisty sposób wynika z tego co Pan pisze. I w tym właśnie problem…

– leetoo 2007-07-15 18:55 UTC


Hm, hm.
Mała prośba: bez wycieczek osobistych, ok? Znam Radka nie od dziś i nie wątpię, że to, co tu napisał, napisał w dobrej wierze. A dobre argumenty merytoryczne ostoją się bez złośliwości, przynajmniej dopóki dyskutanci są dostatecznie inteligentni (a wszyscy, którzy się tu wypowiadali, spełniają wg mnie to kryterium – jeśli mogę tak nieskromnie uznać, że ja też;)).
Niezależnie od powyższej uwagi, dziękuję za głos – jako nauczyciel, mąż nauczycielki i pewnie w przyszłości rodzic zabierający aktywnie głos na wywiadówkach;) uważam wszelkie przemyślenia na ww. temat za bardzo cenne.

– Marcin Borkowski 2007-07-16 10:54 UTC


Powinienem się był domyślić po samej ilości tekstu, że wchodzę na minę :) No ale trudno, skoro już się zaangażowałem, to niegrzecznie byłoby tak po prostu rozmówcę zostawić. Postaram się podsumować krótko mój punkt widzenia, bez wdawania się w zbędną retorykę i “ad hominem”:

RadomirDopieralski 2007-07-16 12:15 UTC


I teraz mam problem… Bo skoro już włączyłem się do dyskusji to również wydaje mi się niegrzecznym pozostawienie dyskutantów tak sobie… A jednocześnie, nie chciałbym być zbyt natrętnym, zwłaszcza gdy jeden z dyskutantów sprawia wrażenie jakby chciał zakończyć dyskusję…
Ale również mam nadzieję, że możliwe jest wyjaśnienie istniejących nieporozumień, więc spróbuję jeszcze raz napisać swoje uwagi.

Na początek, przyjmuję więc uwagę Marcina, gdyż po ponownym przeczytaniu wczoraj napisanego tekstu przyznaję, że miejscami był on zbyt emocjonalny i zawierał elementy które nic nie wnosiły, a mogą być uznawane za złośliwości - a więc przepraszam.

A dodatkowo przepraszam Radka za użycie formy “Pan” - nie chodziło mi jednak aby przez to jakoś Tobie dokuczyć. Użyłem tej formy gdyż wydawało mi się, że w ten sposób właśnie zaakcentuję pewne uszanowanie mimo radykalnych rozbieżności w temacie sporu.

Mam jednak pewien problem z przejściem do meritum, gdyż robienie tutaj czegoś w rodzaju kursu pedagogicznego jest bez sensu, a bez poprawnego rozumienia podstawowych pojęć (typu: ocenianie, ocena, pomiar dydaktyczny, postępy edukacyjne czy kwalifikacje) zmuszeni jesteśmy rozmawiać jak gęś z prosięciem (zastanawiałem się jakiego porównania będzie najbezpieczniej użyć i uznałem że tego - mam nadzieję że słusznie ;-) ).
Ale spróbuję…
A na początek dwie uwagi ogólne.

A skoro się urealniamy. Nie chciałem o tym pisać, bo co to ma do rzeczy, ale ja mam kwalifikacje pedagogiczne i prawie 30-letnie doświadczenie z pracy w szkole. A więc kwestię ocen i oceniania znam z doświadczenia. Również problematykę obiektywizacji oceniania i przyznawania kwalifikacji zawodowych. Bywałem również doradcą metodycznym i konsultantem metodycznym dla nauczycieli, byłem również wizytatorem kuratorium oświaty. A więc miałem do czynienia z bardzo różnymi nauczycielami, również i z takimi którzy niestety nie mieli pojęcia ani o nauczaniu ani o ocenianiu. Pracowałem również w zespołach konsultacyjno-doradczych i kuratotyjnych i ministerialnych. Śledziłem również na bieżąco poszczególne etapy kolejnych reform oświatowych i problemów z nimi związanych. Mam więc również przynajmniej dobrą orientację w założeniach i celach reformy systemu kształcenia. A jestem również i rodzicem, który na własnych dzieciach widzi jakie problemy występują w oświacie. O tym że mam też osobiste doświadczenia bo sam też chodziłem kiedyś do szkoły nawet nie piszę ;-)

Na razie nie mogę dłużej pisać, zresztą nawet mam wątpliwości czy powinienem. Ale zastanowię się jeszcze i być może napiszę jeszcze parę merytorycznych uwag do ostatniej wypowiedzi Radka

– leetoo 2007-07-16 18:13 UTC


Spróbuję jednak ustosunkować się pod poszczególnych Twoich stwierdzeń :-)

Znowóż muszę kończyć ;-)
Więc na wszelki wypadek dodam że starałem się jak mogłem ale z góry przepraszam jeśli znowóż napisałem gdzieś coś nie tak.

– leetoo 2007-07-16 21:21 UTC


Dziękuję, to mi dużo więcej wyjaśnia niż poprzednia wypowiedź. Mam tylko dwie uwagi:

Wydaje mi się, że w tych dwóch kwestiach możemy się jakoś zgodzić, co do pozostałych, to niestety kłania się moja niezdolność zrozumienia informacyjnej funkcji ocen, więc dalsza dyskusja wymagałaby, tak jak mówisz, przejścia przeze mnie 30-letniej praktyki nauczycielskiej ;) Acha, jeszcze raz przepraszam za ignorowanie argumentów – po prostu ich nie dostrzegam, wybieram te, które wydaje mi się że rozumiem i na nie odpowiadam.

RadomirDopieralski 2007-07-16 22:28 UTC


Qrczę, nie nadążam za dyskusją… Za parę dni ze spokojem przeczytam, co napisaliście – dziś po 10 dniach nieobecności wraca moja Żona i nie mam głowy do filozofii szkoły;).

A poza tym, jak teraz leetoo o sobie trochę opowiedział, to teraz się boję cokolwiek pisać o szkole – z moim trzyletnim stażem…;) Ale paroma refleksjami jeszcze się podzielę – co tam, już tyle razy robiłem z siebie idiotę publicznie, że najwyżej jak uda się raz jeszcze, to mała różnica…

– Marcin Borkowski 2007-07-17 12:43 UTC


I jak widać, nawet w tych paru kwestiach nie bardzo się zgadzamy…
I nabieram przekonania że nie jesteśmy w stanie się dogadać ze względu na Twój sposób prowadzenia dyskusji…
Mam nadzieję że nieświadomie, ale stosujesz nieuczciwe chwyty retoryczne polegające na takim formułowaniu swoich wypowiedzi, które sugeruje że odnoszą się one do jakiegoś mojego stwierdzenia, że to niby ja tak (bzdurnie) twierdziłem, albo że niby się z tym zgadzałem…

Miejsce na Twój komentarz.
UWAGA! Proszę, skasuj ten tekst, zanim wpiszesz komentarz!
Komentarze obraźliwe, oszczercze, nielegalne itp. będą kasowane.
Formatowanie: wytłuszczenie, kursywa.

– leetoo 2007-07-17 12:51 UTC


No to czekam Marcinie, nie musisz się spieszyć, na parę dni będę wyjeżdżał…
A kilka lat pracy w szkole, to wystarczająco długo aby mieć jakieś własne (i świeże) spojrzenie - oczywiście jeśli się swoją pracę traktuje poważnie ;-)
Właściwie nie zamierzałem pisać o swoim “stażu” aby nie wywierać przytłaczającego wrażenia. A uważam że ważniejsze są argumenty merytoryczne niż “staż”… I nie wiem czy dobrze zrobiłem… Ale tak jakoś mnie sprowokowaliście pisząc o sobie.

– leetoo 2007-07-17 15:13 UTC


Luźno związane z dyskusją, ale pewnie kogoś zainteresuje: niedawno otwarto Sudbury School w Berlinie, na razie tylko wiem że się nazywa “Ting School”. Google pokazuje coś takiego, nie jestem pewien czy to ta szkoła: http://www.ting-schule.de

RadomirDopieralski 2007-07-25 06:37 UTC


Owszem, luźno związane, ale związane,zwłaszcza z jej początkiem.
Ale jak zrozumiałem z tekstu, dotyczy to szkoły odpowiadającej naszej podstawówce, no i jednak nie ma tam mowy o braku oceniania ;-)
A jak starałem się wykazywać:
początki edukacji (mające na celu rozwój ogólnoosobowy) oraz końcówka edukacji (mająca na celu uzyskanie kwalifikacji) to zupełnie różne problemy,
jakby nie wyobrażać sobie samego oceniania (tzw. tradycyjne stopnie szkolne, czy wg jakiejkolwiek innej skali ocen, czy wg miary np procentowej) to zanim przejdzie się na etap wyższy niezbędna jest kontrola i ocena efektów/wyników na etapach niższych.

A należałoby jeszcze dodać, że system edukacji, jak każdy system, jest zespołem powiązanych ze sobą funkcjonalnie poszczególnych elementów, a w różnych krajach funkcjonują różne systemy edukacji, powiązane z kolei funkcjonalnie z całą strukturą społeczno-kulturalną danego społeczeństwa. A więc nie da się bezpośrednio porównywać ze sobą elementów różnych systemów. Nawet same przedstawienie danego systemu kształcenia obcokrajowcowi bywa bardzo trudne, a jego zrozumienie jeszcze trudniejsze. Doświadczałem tego namacalnie gdy trzeba było przestawić i wytłumaczyć strukturę polskiego systemu kształcenia np Niemcom oraz gdy trzeba było zapoznać się ze zrozumieniem z niemieckim systemem kształcenia.
I chociaż spotykałem się z różnymi koncepcjami systemów oceniania, to jednak nigdy nie spotkałem się z wątpliwościami dotyczącymi konieczności oceniania.

– leetoo 2007-07-26 07:45 UTC